poniedziałek, 7 stycznia 2013

Chapter I



Mrok, kompletny mrok ogarnął ulice Paryża. Nie było tam żywej duszy. Każdy zapewne już pod ciepłą kołderką przebywał w krainie Morfeusza. Ale nie Elizabeth. Ona siedziała na parapecie okna w swoim pokoju i wpatrywała się w gwiazdy. Robiła to każdej nocy. Uwielbiała się w nie wpatrywać. Były takie magiczne. Mama zawsze jej powtarzała, że tylko gwiazdą można zdradzić swoje największe sekrety. Tak też robiła. No może nie tylko im je powierzała. O jej sekretach wiedział również jej przyjaciółka – Caroline.  Zawsze mogła do niej przyjść i się wypłakać jeśli zaistniała taka potrzeba.
Słysząc, że ktoś wchodzi, odwróciła głowę w tamtą stronę. To był jej tata, choć tak naprawdę nie był jej biologicznym ojcem. Jej matka uciekła tu z nią, ponieważ jej prawdziwy ojciec ją zdradził, a w dniu kiedy ciocia Abigail urodziła Alana,  Ellen poznała Arthura i tak się to wszystko zaczęło. Razem są już od szesnastu lat. Najpiękniejsze, przynajmniej Vivi tak uważa, w ich związku jest to, że wszystko działo się osiemnastego września, w dniu urodzin jej mamy. Po pierwsze poznali się w tym dniu, po drugie Arthur rok później, dokładnie osiemnastego września się jej oświadczył, a po trzecie znów rok później wzięli ślub. Elizabeth była ich małą druhną. Pamięta dokładnie ten dzień. Było tak wesoło i nikt nie przejmował się wtedy codziennymi problemami.
Arthur podszedł do córki i pocałował ją w główkę.
- Skarbie połóż się już. – Powiedział spokojnie.
Dziewczyna bez większych problemów zeszła z parapetu, zamykając okno i położyła się do łóżka.
- Dobranoc. – Uśmiechnęła się do niego.
- Dobranoc kochanie. – Odpowiedział jej z uśmiechem, a następnie wyszedł z jej pokoju.
Ta noc o dziwo minęła jej bardzo spokojnie. Żadnych koszmarów, po prostu nic. A to było dość dziwne, bo przeważnie każdej nocy nękały ją jakieś przerażające sny. Czyżby to była cisza przed burzą? Kto wie? A może tak po prostu koszmary dały jej spokój na tą jedną noc?
Poranek był nie zbyt przyjemny, ponieważ zapomniała wieczorem zasłonić zasłony i teraz kilka promyków wiosennego słońca padało na jej twarz. Jęknęła. Nienawidziła takiej pobudki. No, ale cóż. Trzeba było ruszyć ten leniwy tyłek i iść się ogarnąć. Oczywiście pomińmy fakt, że dzisiaj sobota, a na zegarku widnieje ósma rano.
Kiedy Elizabeth już oswoiła się z myślą, że musi wstać, zrobiła to i poszła do swojej łazienki. Tak. Do swojej. No cóż. Każdy kto o tym słyszy, myśli że jest nie wiadomo jaką damą, ale to nie prawda. Dostała tą łazienkę przypadkowo.
W tym domu są ogólnie trzy łazienki. Dwie na piętrze i jedna na parterze. Kiedyś jedna z tych na piętrze należała do niej i jej rodziców, natomiast ta druga do cioci, jej męża i syna. Natomiast ta na dole była dla wszystkich, którzy ich odwiedzali. Ale… Zawsze jest jakieś „ale”. Nie dziwić się proszę. Kiedyś Arthur wszedł do łazienki, w momencie gdy Elli brała prysznic i bum. Był wielki pisk, a jej rodzice od razu postanowili się przenieść na dół, by takich sytuacji już nie było. Jednak od tamtego czasu Elizabeth nauczyła się zamykać łazienkę, gdy ma zamiar brać prysznic.
Tak też było właśnie w tej chwili. Dziewczyna w zamkniętej na klucz łazience brała prysznic, a tak właściwie to już spod niego wyszła i teraz stała owinięta ręcznikiem przed lustrem, wycierając mokre włosy. Po chwili ręcznik, którym wycierała włosy odwiesiła na wieszaczek i poszła do swojego pokoju, po drodze mijając Alana, który patrzył się na nią, jakby co najmniej pierwszy raz w życiu ją widział. Elli zaśmiała się cicho i weszła do pokoju. Podeszła do komody, w której była bielizna. Otworzyła jedną z szuflad po czym wzięła z niej granatową bieliznę. Zdjęła z siebie ręcznik, rzucając go na łóżku i założyła na siebie ową bieliznę. Stanęła tym razem przed szafą z ubraniami, próbując coś wybrać. Wtedy ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę.
Powiedziała, odwracając się w stronę drzwi, w których stał wujek dziewczyny.
- No, no. Jakaś ty seksowna. – Powiedział dość rozbawiony Nate. Na policzkach Elli od raz pojawiły się lekkie rumieńce. – Twoja mama się pyta czy zejdziesz zaraz na śniadanie.. – Ona pokiwała tylko głową, a ten wyszedł, śmiejąc się.
W końcu wyciągnęła z szafy granatowe krótkie spodenki z numerem osiemnaście po lewej stronie oraz białą koszulkę z napisem „Life is…”. Na dworze nie było za ciepło, ale nie miała w planach jak na razie nigdzie wychodzić. Wyciągnęła jeszcze z szuflady czarne skarpetki, założyła je na stopy i zeszła na dół. Weszła do jadalni z wesołym uśmiechem.
- Dzień dobry.
Powiedziała, jak zawsze siadając obok taty. Wszyscy oczywiście odpowiedzieli jej chórem.
- Skarbie czy ty się chcesz rozchorować?
- Tato nie przesadzaj. Na razie nie mam zamiaru nigdzie wychodzić, a w domku jest ciepło. – Uśmiechnęła się słodziutko do tatusia. Wiedziała, że jej ulegnie, bo nie potrafił się kłócić z nią, gdy do gry wchodził ten uśmiech.
- No dobrze. Ale jak będziesz wychodzić to się cieplej ubierz. – Pocałował ją w głowę. Wtedy do jadalni weszła Abby wraz z Ellen i postawiły na stole naleśniki. Wszyscy się rzucili, aż w końcu dla biednej Elizabeth nic nie zostało. Dziewczyna spiorunowała Nate’a wzrokiem, który zabrał ostatniego naleśnika, a następnie wstała od stołu.
-Już nie jestem głodna. – Mruknęła, udając obrażoną i poszła do kuchni.
Arthur pokręcił głową, patrząc na mężczyznę. Po chwili usłyszeli, że coś się zbiło. Jej ojciec od razu wstał i ruszył do pomieszczenia, w którym była jego córka. Na podłodze leżała zbita szklaka, a ona stała przed oknem, przytrzymując się blatu. Mężczyzna podszedł do dziewczyny i odwrócił ją w swoją stronę. Była cała blada, choć po chwili jej twarz zaczęła nabierać odpowiedniego koloru.
- Kochanie co się stało? – Spytał odgarniając jej włosy z twarzy.
- Słabo mi się trochę zrobiło. – Powiedziała cicho i przytuliła się do taty. Nie lubiła być w takim stanie. Ale doskonale wiedziała czemu się tak stało. Dlatego, że nic dzisiaj jeszcze nie jadła. Zawsze tak miała. Szczególnie gdy zdążyła już wziąć prysznic i trochę popodróżować po domu.
- To co powiesz na jajecznice z tostami? – Zapytał z lekkim uśmiechem, gładząc córkę po plecach. Zawsze się o nią troszczył, ponieważ mimo wszystko ona na zawsze będzie jego maleńką córeczką.
Elizabeth od razu się zgodziła. Nie zważała na to, że pewnie teraz naleśniki na talerzu taty stygną. Troszkę się zdziwiła, widząc że nakłada jajecznicę na dwa talerze.
- Zjesz ze mną? – Spytała siadając przy stole. Arthur już zdążył posprzątać szkło z podłogi, więc nie musiała się martwić, że się skaleczy.
- Oczywiście, że tak. Muszę dopilnować byś wszystko zjadła i żebyś przypadkiem nie zemdlała. A naleśnikami się nie przejmuj. Jestem pewien, że Nate je już zjadł. – Zaśmiał się.
Mężczyzna usiadł obok córki i oboje zaczęli jeść.
W końcu do kuchni przyszła Ellen, by sprawdzić dlaczego jest tu tak cicho. Uśmiechnęła się lekko. Nigdy nie przypuszczała, że Elizabeth będzie potrafiła do kogoś innego powiedzieć „tato”. Chociaż w sumie ona od dziecka tak na niego mówiła, a gdy się dowiedziała o tym nieprzyjemnym fakcie to i tak nic to nie zmieniło. Ell była również pełna podziwu dla swojego męża. Naprawdę w życiu nie przyszłoby jej do głowy, że tak pokocha jej córkę. Byli praktycznie nierozłączni. Niczym takie dwa słodkie gołąbki. Ale coś czuła, że nie będzie to już długo trwało, gdy jego mała dziewczynka powie mu o tej wielkiej tajemnicy, którą przed nim skrywała. Tak naprawdę to tylko przed nim. Nie wiedzieć czemu Elizabeth strasznie bała mu się o tym powiedzieć. Choć biorąc pod uwagę wydarzenia z przeszłości to jednak miała powody do obaw.

2 komentarze:

  1. uwielbiam Twoje teksty :D
    czeeekam na dalszą część !

    OdpowiedzUsuń
  2. omomomomom świetne :3 czekam na dalszą część. Świetnie opisujesz. Całuje ;**

    OdpowiedzUsuń