Mrok, kompletny mrok
ogarnął ulice Paryża. Nie było tam żywej duszy. Każdy zapewne już pod ciepłą
kołderką przebywał w krainie Morfeusza. Ale nie Elizabeth. Ona siedziała na
parapecie okna w swoim pokoju i wpatrywała się w gwiazdy. Robiła to każdej
nocy. Uwielbiała się w nie wpatrywać. Były takie magiczne. Mama zawsze jej
powtarzała, że tylko gwiazdą można zdradzić swoje największe sekrety. Tak też
robiła. No może nie tylko im je powierzała. O jej sekretach wiedział również
jej przyjaciółka – Caroline. Zawsze
mogła do niej przyjść i się wypłakać jeśli zaistniała taka potrzeba.
Słysząc, że ktoś
wchodzi, odwróciła głowę w tamtą stronę. To był jej tata, choć tak naprawdę nie
był jej biologicznym ojcem. Jej matka uciekła tu z nią, ponieważ jej prawdziwy
ojciec ją zdradził, a w dniu kiedy ciocia Abigail urodziła Alana, Ellen poznała Arthura i tak się to wszystko
zaczęło. Razem są już od szesnastu lat. Najpiękniejsze, przynajmniej Vivi tak
uważa, w ich związku jest to, że wszystko działo się osiemnastego września, w
dniu urodzin jej mamy. Po pierwsze poznali się w tym dniu, po drugie Arthur rok
później, dokładnie osiemnastego września się jej oświadczył, a po trzecie znów
rok później wzięli ślub. Elizabeth była ich małą druhną. Pamięta dokładnie ten
dzień. Było tak wesoło i nikt nie przejmował się wtedy codziennymi problemami.
Arthur podszedł do
córki i pocałował ją w główkę.
- Skarbie połóż się
już. – Powiedział spokojnie.
Dziewczyna bez
większych problemów zeszła z parapetu, zamykając okno i położyła się do łóżka.
- Dobranoc. –
Uśmiechnęła się do niego.
- Dobranoc kochanie. –
Odpowiedział jej z uśmiechem, a następnie wyszedł z jej pokoju.
Ta noc o dziwo minęła
jej bardzo spokojnie. Żadnych koszmarów, po prostu nic. A to było dość dziwne,
bo przeważnie każdej nocy nękały ją jakieś przerażające sny. Czyżby to była
cisza przed burzą? Kto wie? A może tak po prostu koszmary dały jej spokój na tą
jedną noc?
Poranek był nie zbyt
przyjemny, ponieważ zapomniała wieczorem zasłonić zasłony i teraz kilka
promyków wiosennego słońca padało na jej twarz. Jęknęła. Nienawidziła takiej
pobudki. No, ale cóż. Trzeba było ruszyć ten leniwy tyłek i iść się ogarnąć.
Oczywiście pomińmy fakt, że dzisiaj sobota, a na zegarku widnieje ósma rano.
Kiedy Elizabeth już
oswoiła się z myślą, że musi wstać, zrobiła to i poszła do swojej łazienki.
Tak. Do swojej. No cóż. Każdy kto o tym słyszy, myśli że jest nie wiadomo jaką
damą, ale to nie prawda. Dostała tą łazienkę przypadkowo.
W tym domu są ogólnie
trzy łazienki. Dwie na piętrze i jedna na parterze. Kiedyś jedna z tych na
piętrze należała do niej i jej rodziców, natomiast ta druga do cioci, jej męża
i syna. Natomiast ta na dole była dla wszystkich, którzy ich odwiedzali. Ale…
Zawsze jest jakieś „ale”. Nie dziwić się proszę. Kiedyś Arthur wszedł do
łazienki, w momencie gdy Elli brała prysznic i bum. Był wielki pisk, a jej
rodzice od razu postanowili się przenieść na dół, by takich sytuacji już nie
było. Jednak od tamtego czasu Elizabeth nauczyła się zamykać łazienkę, gdy ma
zamiar brać prysznic.
Tak też było właśnie w
tej chwili. Dziewczyna w zamkniętej na klucz łazience brała prysznic, a tak
właściwie to już spod niego wyszła i teraz stała owinięta ręcznikiem przed
lustrem, wycierając mokre włosy. Po chwili ręcznik, którym wycierała włosy
odwiesiła na wieszaczek i poszła do swojego pokoju, po drodze mijając Alana,
który patrzył się na nią, jakby co najmniej pierwszy raz w życiu ją widział. Elli
zaśmiała się cicho i weszła do pokoju. Podeszła do komody, w której była
bielizna. Otworzyła jedną z szuflad po czym wzięła z niej granatową bieliznę.
Zdjęła z siebie ręcznik, rzucając go na łóżku i założyła na siebie ową
bieliznę. Stanęła tym razem przed szafą z ubraniami, próbując coś wybrać. Wtedy
ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę.
Powiedziała,
odwracając się w stronę drzwi, w których stał wujek dziewczyny.
- No, no. Jakaś ty
seksowna. – Powiedział dość rozbawiony Nate. Na policzkach Elli od raz pojawiły
się lekkie rumieńce. – Twoja mama się pyta czy zejdziesz zaraz na śniadanie.. –
Ona pokiwała tylko głową, a ten wyszedł, śmiejąc się.
W końcu wyciągnęła z
szafy granatowe krótkie spodenki z numerem osiemnaście po lewej stronie oraz białą
koszulkę z napisem „Life is…”. Na dworze nie było za ciepło, ale nie miała w
planach jak na razie nigdzie wychodzić. Wyciągnęła jeszcze z szuflady czarne
skarpetki, założyła je na stopy i zeszła na dół. Weszła do jadalni z wesołym
uśmiechem.
- Dzień dobry.
Powiedziała, jak
zawsze siadając obok taty. Wszyscy oczywiście odpowiedzieli jej chórem.
- Skarbie czy ty się
chcesz rozchorować?
- Tato nie przesadzaj.
Na razie nie mam zamiaru nigdzie wychodzić, a w domku jest ciepło. –
Uśmiechnęła się słodziutko do tatusia. Wiedziała, że jej ulegnie, bo nie
potrafił się kłócić z nią, gdy do gry wchodził ten uśmiech.
- No dobrze. Ale jak
będziesz wychodzić to się cieplej ubierz. – Pocałował ją w głowę. Wtedy do jadalni
weszła Abby wraz z Ellen i postawiły na stole naleśniki. Wszyscy się rzucili,
aż w końcu dla biednej Elizabeth nic nie zostało. Dziewczyna spiorunowała
Nate’a wzrokiem, który zabrał ostatniego naleśnika, a następnie wstała od
stołu.
-Już nie jestem głodna.
– Mruknęła, udając obrażoną i poszła do kuchni.
Arthur pokręcił głową,
patrząc na mężczyznę. Po chwili usłyszeli, że coś się zbiło. Jej ojciec od razu
wstał i ruszył do pomieszczenia, w którym była jego córka. Na podłodze leżała
zbita szklaka, a ona stała przed oknem, przytrzymując się blatu. Mężczyzna
podszedł do dziewczyny i odwrócił ją w swoją stronę. Była cała blada, choć po
chwili jej twarz zaczęła nabierać odpowiedniego koloru.
- Kochanie co się
stało? – Spytał odgarniając jej włosy z twarzy.
- Słabo mi się trochę
zrobiło. – Powiedziała cicho i przytuliła się do taty. Nie lubiła być w takim
stanie. Ale doskonale wiedziała czemu się tak stało. Dlatego, że nic dzisiaj
jeszcze nie jadła. Zawsze tak miała. Szczególnie gdy zdążyła już wziąć prysznic
i trochę popodróżować po domu.
- To co powiesz na
jajecznice z tostami? – Zapytał z lekkim uśmiechem, gładząc córkę po plecach.
Zawsze się o nią troszczył, ponieważ mimo wszystko ona na zawsze będzie jego
maleńką córeczką.
Elizabeth od razu się
zgodziła. Nie zważała na to, że pewnie teraz naleśniki na talerzu taty stygną.
Troszkę się zdziwiła, widząc że nakłada jajecznicę na dwa talerze.
- Zjesz ze mną? –
Spytała siadając przy stole. Arthur już zdążył posprzątać szkło z podłogi, więc
nie musiała się martwić, że się skaleczy.
- Oczywiście, że tak.
Muszę dopilnować byś wszystko zjadła i żebyś przypadkiem nie zemdlała. A
naleśnikami się nie przejmuj. Jestem pewien, że Nate je już zjadł. – Zaśmiał
się.
Mężczyzna usiadł obok
córki i oboje zaczęli jeść.
W końcu do kuchni
przyszła Ellen, by sprawdzić dlaczego jest tu tak cicho. Uśmiechnęła się lekko.
Nigdy nie przypuszczała, że Elizabeth będzie potrafiła do kogoś innego
powiedzieć „tato”. Chociaż w sumie ona od dziecka tak na niego mówiła, a gdy
się dowiedziała o tym nieprzyjemnym fakcie to i tak nic to nie zmieniło. Ell
była również pełna podziwu dla swojego męża. Naprawdę w życiu nie przyszłoby
jej do głowy, że tak pokocha jej córkę. Byli praktycznie nierozłączni. Niczym
takie dwa słodkie gołąbki. Ale coś czuła, że nie będzie to już długo trwało,
gdy jego mała dziewczynka powie mu o tej wielkiej tajemnicy, którą przed nim
skrywała. Tak naprawdę to tylko przed nim. Nie wiedzieć czemu Elizabeth
strasznie bała mu się o tym powiedzieć. Choć biorąc pod uwagę wydarzenia z
przeszłości to jednak miała powody do obaw.
uwielbiam Twoje teksty :D
OdpowiedzUsuńczeeekam na dalszą część !
omomomomom świetne :3 czekam na dalszą część. Świetnie opisujesz. Całuje ;**
OdpowiedzUsuń